Nad Lysefjorden wybrałem się z Sebastianem, który podstawy survivalu miał już świetnie opanowane.
1. Początkowy etap trasy zweryfikował nasze umiejętności nawigacji i czytania mapy. Pogoda nam nie sprzyjała, a najgorsze miało dopiero nadejść…
2. Chmury rozeszły się tylko na godzinę, pozwalając na podziwianie fiordu z wysokości 600 m.
3. Świadomie nie zabraliśmy ze sobą namiotu, ani nawet tarpa. Dwie folie NRC z apteczek, kamienie i wątpliwej jakości linka posłużyły nam do budowy prowizorycznego schronienia.
4. Folia dobrze chroniła przed zwykłym deszczem. Niestety w nocy zerwała się ulewa, podmywając każdy skrawek terenu w promieniu kilometrów. Obudziliśmy się w kałuży. Sebastian gotów był spać dalej, ale wiedziałem, że jeśli się nie ruszymy i nie rozgrzejemy w marszu to czeka nas hipotermia.
5. Ruszyliśmy spowitymi mrokiem, skalistymi bezdrożami, a deszcz lał na nas bez opamiętania.
6. Schronienie znaleźliśmy w jednej z jaskiń. Mogliśmy przeczekać ulewę.
7. Po paru godzinach ruszyliśmy zamienionymi w górskie potoki szlakami, nad ranem docierając do cywilizacji.